Ten miesiąc był faktycznie intensywny. Ale takie było założenie - zobaczyć jak najwięcej. Około 7 tyś mil w kółkach i program napiety jak gumka w majtkach. No a teraz właśnie wsiadłem w Santa Barbara do autobusu do LA i potem samolot do Atlanty i dalej do Miami. Śmieszy mnie tylko to iż czas podróży i koszty przelotu krajowego to prawie tak jak bym z Polski do Stanów leciał. Tak więc dzisiaj rozpoczyna się kolejny etap przygody. Jedyna z planów co mam, to kupić samochód i na pewno zaplanowany wypad na Karaiby. Raz, że obiecałem Wygasiom, a dwa, że będę musiał wizę odświeżyć. Pierwsze wrażenia z nnowego kontynentu/kraju: Wszystko tu jest inne i duże. Inne przepisy drogowe, ale jitpeździ się bardzo dobrze. Drogi szerokie (czasami po kilkanaście pasów w jedną stronę. Wielkie lodówki, pralki itp. Kraj moim zdaniem troszkę zacofany i przereklamowany. Zdecydowanie przereklamowane miasta No może też moja wrodzona niechęć do miast powoduje brak obiektywizmu. Całe Hollywood, Malibu, Rodeo drive nie robią żadnego wrażenia. Las Vegas oczywiście nocą z tymi wszystkimi światełkami daje po czaszcze, ale po kilku godzinach jedna myśl - uciekać. To co mnie powaliło na kolana, to przyroda. Parki narodowe, oraz te przestrzenie gdy się śmiga przez pustynię/prerię gdzie po horyzont nie widać zakrętu a na końcu potężne góry to jest czad. Kilka parków odwiedziliśmy i za każdym razem banan na mordzie. Trzęsie w autobusie i paluszki nie trafiają w literki więc przełączam się na film.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz